Łowienie jeziorowych leszczy, to wcale nie taka prosta sprawa jakby się wydawało… Przy obecnie prowadzonej gospodarce rybackiej złowienie kilku brązowych łopat podczas jednego wędkowania graniczy z cudem i sprawa dotyczy większości jezior w Polsce.
Jedynym atutem jaki pozostał wędkarzowi jest posiadanie łódki i znajomość zbiornika a w szczególności umiejętne rozpracowanie mapy batymetrycznej zbiornika. Niezbędna jest również wiedza na temat upodobań gatunków, pór ich żerowania, miejsc przebywania a także obserwowanie przyrody i kontrolowanie temperatury wody. Jeśli posiądziemy wiedzę na temat poszczególnych składowych możemy liczyć na sukces. Kilka lat temu poznałem Bogdana Bartona – słynnego już w Polsce łowcę jeziorowych leszczy i on właśnie potwierdził moje obserwacje i upewnił mnie w słuszności wyciągniętych wniosków z wielu lat uganiania się za leszczami na jeziorach. Podpowiedział mi również jedną zasadniczą rzecz, leszcze często pływają w toni, całymi stadami, biorą z połowy gruntu na pęk białych zawieszonych na haczyku nr 1. Kiedyś popukałbym się w głowę, ale dzisiaj wiem, że miał rację. Leszcze faktycznie podnoszą się z dna w toń i żerują w okolicach termokliny filtrując niezliczone ilości „żyjątek” zawieszonych w toni. Człowiek czekał z kukurydzą na dnie, bez brania kilka godzin a leszcze w najlepsze pływały sobie 4 metry od powierzchni. Całe życie człowiek się uczy… W zeszłym roku przeprosiłem się z jeziorem na którym nauczyłem się wędkować z łodzi. Ogólna opinia na temat jeziora jest taka – że nie ma już w nim ryb, wszystko wyjął PGR, ale nigdy tak nie ma. Ryba to ryba, w kałuży przetrwa, leszcz jest piekielnie mądry i na milion procent stare 20 letnie łopaty pływają jeszcze po zbiornikach. W internecie znalazłem mapę batymetryczną, przypomniałem sobie, gdzie wędkarze łowili leszcze i wytypowałem 2 łowiska na głębokości 6,5 i 7 metrów. 3-dniowe nęcenie grubą zanętą:
Groch, kukurydza pastewna, pęczak, kilka dodatków… Na jedno miejsce leciało ok 5 kg ziarna rano i wieczorem. Po trzech dniach pierwsza zasiadka o godz. 18.20 i niespodzianka – 19 leszczy o łącznej wadze 34 kilogramów wyjętych do 19.40, bo się ściemniać zaczęło. Leszcze brały jak opętane, czasami spławik nie zdążył się ustawić a już szła lufa do góry. A propos spławików… Od dłuższego czasu próbowałem znaleźć na rynku spławiki o dużej gramaturze. Nie takie, które posiadają dużo obciążenia w sobie a zero na żyłce, lecz takie które mają w sobie kilka gram i tyle samo lub więcej można powiesić na żyłce. Niewiele jest ich dostępnych, a jeśli już są to cena jest powalająca. Stąd pomysł i wykonanie własnoręczne spławika. Kilka lat testów i powstała cała seria spławików jeziorowych. Jeden z nich prezentuję poniżej:
W sezonie 2015 spławiki ręcznie wykonywane będą dostępne w sklepie Barbus. Zapewniam, że ich cena będzie przystępna, a ilość rodzajów pozwoli na wędkowanie większości gatunków ryb metodą spławikową z kołowrotkiem. Wracając jednak do tematu. Zeszłoroczne leszczowanie zakończyłem z wynikiem 153 sztuk, z czego największy miał 3,55 kg.
Zobaczymy co przyniesie rok 2014 🙂
W następnym poście o połowie wielkich linów… zresztą też na spławiki własnego wykonania i pomysłu.