Autor: Data: sty 20, 2014 Kategoria: Ostatnie posty, Wyjazdy | 0 komentarzy

Witajcie! W związku z aurą jaka panuje na dworze znalazłem chwilkę, żeby podzielić się spostrzeżeniami z prób oszukania starych jeziorowych cwaniaków – linów.

Od kilku ładnych lat urlop spędzam nad malowniczym jeziorkiem pojezierza drawskiego. Przeważnie jeżdżę w terminie 1-15 sierpnia, gdzie pogoda oraz ryby sprzyjają udanemu wypoczynkowi. Zaczynam jak zwykle od wytypowania miejsca – co w przypadku lina nie jest tak skomplikowane jak z leszczami. Raniutko lub późnym wieczorem wypływam i obserwuję wodę. Ścieżki bąbli zdradzają trasy przemieszczania się zielonkawych torped. Małe liny mocno grzebią w mule uwalniając wielkie place bąbli, natomiast duże i stare cwaniaki robią to ostrożnie, ilość bąbli można policzyć na palcach obu rąk.

Obok spławika po prawej stronie widać skupiska bąbli.

 Wybieram miejsca ustronne, osłonięte od wiatru, z dnem porośniętym delikatnym dywanem roślin o głębokości do 4 metrów. Jeśli marzy nam się złowienie „kluchy” czyli lina o wadze powyżej 2 kilogramów proponuję zlokalizować swoje łowisko na skraju roślinności podwodnej – w okolicach 3,5-4 metrów głębokości. Wszystko zależy oczywiście od przejrzystości wody ( w niektórych zbiornikach spotkałem się z roślinnością rosnącą na 5,5 metrach) ale średnio roślinność nie będzie występować głębiej. Liny trzeba „wyciągnąć” z moczarki na czyste dno, stąd nęcę zawsze w pasie od głębokości gdzie jest moczarka – do czystego. Łódz kotwiczę zawsze na głębszej wodzie.  Do łowiska wyrzucam średnio 10 garści ugotowanego żółtego grochu z kukurydzą pastewną. Przyłowem są wzdręgi, płotki rzadko leszcze (max do 1,5 kg) ale liny szybko zdradzają swoją obecność w łowisku. Brania nikną jak ręką odjąć i wtedy trzeba być czujnym. Każde branie lub jego imitacja często przypominająca zabawę przynętą wzdręgi może oznaczać branie dużego lina.  Odjazd półmetrowego prosiaka na tak głębokiej wodzie daje wiele emocji, kierunek  jego ucieczki wiedzie wprost w rośliny, krótka walka często kończy się urwaniem zaplatanego w zielsko zestawu. Aby do tego nie dopuścić należy wtedy urwać moczarkę wraz z zaplątanym linem i doholować do łodzi. Żyłki główne o średnicy 0,18 mm pozwalają na wyszarpanie całej kępy moczarki. Lin jak ma zasłonięte oczy w ogóle nie walczy, gorzej jak moczarka odsłoni mu wzrok. Siła tej ryby jest duża, im bliżej powierzchni tym lin staje się bardziej agresywny. Całkiem inaczej holuje się je na płytkiej 1,5 metrowej wodzie. Nie ma takiego odjazdu jak z głębokiej wody. W zależności od agresywności i ilości brań stosuję różne długości przyponów i wielkości przynęt. Gdy brania są intensywne, lin żeruje, widać spławy, masę bąbli wtedy przypon mój ma ok. 25-30 cm, a na hak zakładam 2 ziarna grochu lub 2 kukurydze z puszki. Jeśli brania są słabe używam pęczaku, jednego ziarna kukurydzy lub małego grochu i przyponu 50 centymetrowego. Stosuję spławiki przeważnie lekkie, bardzo czułe w naturalnym kolorze, własnego pomysłu i wykonania.

Haki o numerze 12 lub 14 porządne, firmy MILO model AS. Chcę mieć pewność, że nie stracę ryby przez swoje skąpstwo. Najlepszy wynik, jaki do tej pory udało mi się osiągnąć na jednej zasiadce linowej to 28 leszczy o wadze do 1,8 kg i 7 linów w przedziale 50-58 centymetrów. Ten „worek ryb” złowiłem przez 4,5 godziny.

Przeważnie  na jednej zasiadce udaje mi się przechytrzyć jednego lub dwa liny, ale nie jest to reguła. Sztuki powyżej 50 cm czyli tzw. dwójki nie są rzadkością, przy stałym i regularnym nęceniu grubą zanętą. Cierpliwość jest wynagradzana pięknymi sztukami, niezapomnianymi wrażeniami i przepysznym smakiem smażonego fileta.